
Hvar jest najbardziej słoneczną chorwacką wyspą. Leży w środkowej Dalmacji- można się na nią dostać promem z dwóch miejsc- Splitu i Drvenika. Rozkład „jazdy” tutaj. Najlepszym terminem na odwiedzenie wyspy jest przełom czerwca i lipca- wtedy to na hvarskich łąkach kwitnie lawenda. Ze względu na słoneczny klimat, wyspę warto odwiedzić także w innych miesiącach- ja byłam w październiku- pogoda była typowo letnia. Znam też takich co byli w styczniu, i też im się podobało. Dość często spotykałam się ze stwierdzeniem, że na Hvar jeździ się głównie dla pięknych plaż. Nie do końca się z tym zgodzę, gdyż jako osoba przeciętnie zainteresowana plażowaniem, znalazłam na wyspie kilka miejsc które mnie zachwyciły, niekoniecznie plażami będąc. Większość atrakcji znajduje się w zachodniej części wyspy, więc najwygodniej mieszkać gdzieś między Jelsą a miastem Hvar.
Stari Grad
To najstarsze miasto na wyspie. Nie ma może spektakularnych zabytków ani zbyt ładnych plaż, ma za to niesamowity klimat.



Najbardziej znaną atrakcją w miasteczku jest muzeum-twierdza Tvrdjali, czyli muzeum Petara Hektorovića- chorwackiego pisarza i poety. To muzeum i twierdza w jednym. Pisarz zbudował ją jako oazę ciszy i spokoju- dla siebie i swoich przyjaciół. Wstęp jest płatny i kosztuje coś około 20 kun.


Nad miastem góruje niewielkie wzniesienie o nazwie Glavica- górka o wysokości 111 m. Prowadzi na nią krótki i łatwy szlak. Podobno warto przyjść tu o wschodzie słońca, my jednak byliśmy na to zbyt leniwi. W każdym razie dla widoku warto przyjść tu o każdej porze.

Sv. Nikola
To najwyższy szczyt na wyspie, oferujący niesamowite widoki na wszystkie strony. Leniwce mogą podjechać samochodem prawie pod sam szczyt. Pieszo można wybrać się od południa- z miejscowości sv. Nedelja- ta opcja jest bardziej stroma, z jaskinią po drodze, lub od północy ze wsi Dol- tutaj prawie do końca mamy spacerową ścieżkę. Najlepiej byłoby wejść jednym szlakiem a zejść drugim. Ale Hvar to nie jest Zakopane i busem do punktu wyjścia nie wrócimy. Autobusy na wyspie kursują rzadko i tylko między największymi miejscowościami. Dlatego musieliśmy pogodzić się z losem i wejść i zejść tą samą drogą. Jako,że kwaterkę mieliśmy w Starim Gradzie- na wycieczkę wyruszyliśmy z oddalonego o jakieś 2km Dola. Szlak jest jednocześnie ścieżką rowerową i delikatnie pnie się w górę.

Taką ścieżką idzie się prawie do samego końca, dopiero jakieś 15 minut przed szczytem robi się bardziej stromo i kamieniście. Na samym wierzchołku pojawia się delikatna ekspozycja, dlatego moja natura panikarza podpowiadała:” Może tu lepiej usiądź i się nie ruszaj”.



Z braku ciekawszych opcji schodzimy ze szczytu tą samą drogą. Wycieczka zajęła pół dnia.
Plaża Lučišća
Nie jesteśmy typami plażowiczów. Plaże trochę nas nudzą, to raz. Dwa, nie stanowią dla nas jakiejś szczególnej atrakcji, dlatego nie mamy jakiś specjalnych plażowych wymagań. No, ale skoro już znaleźliśmy się na wyspie, na którą ludzie przyjeżdżają z powodu plaż, to wypadało jakąś zobaczyć. Ale żeby nie było nudno, leniuchowanie na plaży postanowiliśmy połączyć z górskim spacerem. Nasz plażowy szlak rozpoczyna się na parkingu przy drodze 116(główna droga na wyspie, stan bardzo dobry), nad słynną zatoką Dubovica. Miejsca jest tu może na 10 samochodów, dlatego w sezonie trzeba się wybrać wcześnie.

Idziemy szlakiem w stronę wsi sv. Nedelja. Szlak jak na chorwackie standardy jest bardzo dobrze oznakowany, ale niestety mamy mały problem. Chyba nikt nie jest tak szalony, aby tymi szlakami chodzić, co sprawia, że jesteśmy skazani na chaszczowanie level hard 😉

Po około 40 minutach mordęgi doszliśmy do dzikiej acz uroczej zatoczki Pišćena.

To jeszcze nie jest cel naszej wędrówki, choć gdybym wiedziała co spotka nas później, to byśmy tu zostali. Nasza dalsza droga przedstawia się tak:

Ponieważ mieliśmy dość chaszczowania, drapiących krzaczorów i tym podobnych atrakcji, zdecydowaliśmy się od tej pory nie iść szlakiem(który zresztą i tak zgubiliśmy), a szutrową drogą łączącą Dubovicę ze sv. Nedelją. Czas szutrowości tej drogi jest jednak policzony i wkrótce mają tam wylać asfalt- dla komfortu mieszkańców i turystów. Choć ci drudzy narzekają, że wraz z asfaltem zniknie dzikość tych okolic. Zobaczymy.

Spokojny spacer szutrówką doprowadził nas do celu:

Pozostaje jeszcze najtrudniejszy fragment operacji, czyli zejście. Jest bardzo strome i kruche, ale jakoś udało nam się zameldować na plaży w jednym kawałku.

Założenie było takie, że odpoczywamy w ciszy i spokoju, na dzikiej, trudno dostępnej plaży. W dodatku grubo po sezonie(było ok. 10 października, woda miała 22 stopnie).
Ale to wszystko byłoby chyba zbyt piękne…Bo oto od strony miasta Hvar nadciągnął jacht z burżujskimi dzikusami na pokładzie. No i zamiast spokoju były wrzaski i umpa-umpa 😉
Dzikusy jednak szybko odpłynęły w poszukiwaniu kolejnych zatoczek, a my mogliśmy nacieszyć się plażowaniem w samotności.
Przejście chaszczowatym szlakiem było na tyle traumatycznym przeyciem, że na parking wróciliśmy drogą.
Miasto Hvar
Miasto Hvar, czyli stolica wyspy zwana jest chorwackim Saint Tropez. W sezonie stanowi Mekkę chorwackich celebrytów i jedną wielką imprezownię. Myślę, że w lipcu i sierpniu mogłabym poczuć się tu bardzo nie swojo, natomiast jesienią było całkiem przyjemnie. W miasteczku jest trochę płatnych parkingów, my zaparkowaliśmy darmowo pod twierdzą Spanjola- stamtąd pieszo zeszliśmy do miasta.
Nazwa twierdzy pochodzi od pracujących przy jej budowie Hiszpanów, wejście jest płatne, za to widoki niesamowite.


Po zejściu z twierdzy postanowiliśmy pobłądzić bez celu- tak lubimy najbardziej.



Miasto Hvar, poza widokami z twierdzy jakoś nie rzuciło nas na kolana. Pamiętajcie by nie spacerować po mieście w negliżu i nie pić karlovačka w miejscach do tego nie przeznaczonych- mandaty są nieprzeciętnie wysokie.
Jelsa&Vrboska
To dwie osobne miejscowości, jednak położone tak blisko siebie, że jakoś nie potrafię opisać ich osobno.
Jelsa, podobnie jak Stari Grad- to urokliwe miasteczko z klimatem, pozbawione jednak bardziej spektakularnych zabytków.




Oba miasteczka łączy asfaltowa spacerowa ścieżka o długości ok. 3 km. Popularna wśród rowerzystów. Dla leniwych jest opcja samochodowa- drogą nieco bardziej naokoło. My zostawiliśmy auto na dużym płatnym parkingu w centrum Jelsy, a do Vrboskiej wybraliśmy się już pieszo. Po drodze mijamy kilka plaż, jednak są brzydkie i brudne, więc z kąpieli polecam skorzystać gdzie indziej 😉

Vrboska, ze względu na charakterystyczne mostki zwana jest hvarską Wenecją.


Błąkając się po uliczkach odnaleźliśmy kościół-twierdzę sv. Marii. Z jego murów roztacza się widok na miasto i zatokę. Nie pamiętam już, czy nie weszliśmy na mury bo były zamknięte, czy po prostu o tej możliwości nie wiedzieliśmy.

Vrboska, chociaż mała i niepozorna, miejscami nawet lekko zaniedbana, zachwyciła nas. Odnaleźliśmy tu niesamowity spokój i luz- jeśli kiedyś jeszcze będzie nam dane odwiedzić Hvar, to chyba właśnie Vrboską wybierzemy na bazę wypadową.
Dawno dawno temu, mieszkańcy wnętrza wyspy zajmowali się rolnictwem. Głównie uprawą oliwek i winorośli, ale że było to zajęcie mało dochodowe, przedsiębiorczy mieszkańcy Hvaru porzucili swoje wioski i ruszyli nad morze w celu zdzierania dutków z turystów. Było to na przełomie XIX i XX wieku, sama wieś istnieje od wieku XV. Obecnie urokliwe domki na wzgórzu stoją puste, tzn nie do końca, podobno we wsi mieszka kilkanaście osób. Które chyba nadal zajmują się produkcją wina co było czuć po zapachu 😉 Do wsi można dostać się na kilka sposobów, oczywiście najprościej samochodem przez malownicze serpentyny. My zgodnie z naszą tradycją, zrobiliśmy sobie wycieczkę częściowo pieszą. Samochód zostawiliśmy na parkingu(po za sezonem darmowy) przy zatoce Milna, nieopodal miasta Hvar. Stamtąd wybraliśmy się na spacer.
Velo Grablje

Początkowo idziemy asfaltem, a pierwszym szczególnym punktem na trasie jest inna opuszczona wioska-Malo Grablje.

Kawałek za wioską opuszczamy asfalt i wkraczamy w tradycyjne hvarskie chaszcze:



Mieliśmy zamiar zejść innym szlakiem, prowadzącym do zatoki Zaraće. Ale, że nie mogliśmy go odnaleźć(znowu chaszcze), zeszliśmy tą samą drogą. resztę dnia spędziliśmy na plażowaniu w Milnej.
Na Hvarze spędziliśmy 6 dni, co z perspektywy czasu uważam za skandalicznie mało. Chociaż nie było nam dane odwiedzić wyspy lawendową porą, to i tak nas zachwyciła i może kiedyś wrócimy.