O Trieście mówi się, że jest najmniej włoskim z Włoskich miast. Nic dziwnego, skoro Triest przez wiele lat należał do Austro-Węgier. Wpływy austriackie widać przede wszystkim w architekturze, czystości i uporządkowaniu. Typowe dla Włoch jest za to zatłoczenie ulic i knajpiane lenistwo. Triest to też najbardziej wysunięte na północ miejsce o klimacie śródziemnomorskim.
Do Triestu wybraliśmy się na jednodniową wycieczkę będąc na wybrzeżu Słowenii. Stamtąd to bardzo blisko, więc ogromnym błędem byłoby nie skorzystać.
Dojechaliśmy szybko, pozostało znaleźć parking. Muszę powiedzieć, że jazda przez centrum była trochę stresująca. To plątanina jednokierunkowych uliczek, pozastawianych z każdej strony samochodami i skuterami(podobno w Trieście jest 2xwięcej samochodów niż ludzi 😉
Parkujemy na dużym, piętrowym i oczywiście płatnym parkingu na przeciwko szpitala. Rozwiązanie podobne jak w Piranie, tyle, że tu nie ma darmowego autobusu 😉
Idziemy do centrum takimi oto ulicami:

Zupełnie przypadkiem trafiamy na wzgórze z XIV- wieczną katedrą:

Tuż przy katedrze znajduje się twierdza San Giusto:

Twierdzę oczywiście można zwiedzić. My nie mieliśmy w planach.
Idąc z dołu widzieliśmy ludzi na tarasie widokowym, ale jako ostatnie sieroty nie potrafiliśmy znaleźć wejścia 😉
Trudno, twierdza nie ucieknie, ja tu ruin teatru rzymskiego miałam szukać. Podobno są trochę ukryte, więc miałam obawy, że ich nie znajdziemy. W końcu jednak same przed nami wyrosły:

Teatr powstał około roku 100. Po upadku Cesarstwa Rzymskiego spotkał go nieciekawy los- został zakopany. Ktos go jednak w 1930 r. odkopał, dzięki czemu mogę mieć kolejną słit-focię 😛
Główną atrakcją Triestu jest jednak Piazza Unita d’Italia. Jest to ogromy plac położony tuż przy morzu. Znajdują się przy nim imponujące budynki oraz trochę kawiarni. Te ostatnie są nieliczne i dyskretne, co bardzo fajnie wpasowuje się w klimat placu. Nie ma tu nic kiczowatego, czy tandetnego.




Zwiedzanie to nie tylko zabytki i widoki. To też..jedzenie i picie! Tak, tak , jesteśmy prości i przyziemni 😉 Głodni raczej nie byliśmy, za to wybraliśmy się na poszukiwania idealnej kawy. Oboje z Sebastianem jesteśmy fanatycznymi wielbicielami tego napitku i niestety Słowenia w tej materii nas trochę rozczarowała. Liczyliśmy zatem na Italię- i nie zawiedliśmy się.
Dobrym miejscem, by coś przekąsić czy wypić są okolice Canal Grande- jest to prawdziwe knajpiane zagłębie.Wizualnie przypomina nieco Wenecję:

Siadamy w kawiarni z widokiem na serbską cerkiew:

Okazuje się, że knajpkę prowadzą…Chińczycy. Zarówno właściciel i obsługa jest chińska. Dobrze jednak mówią po angielsku, po włosku chyba też. No i robią pyszną kawę:)
Żeby się w pełni zadowolić idziemy jeszcze na jakieś gelato i spadamy za granicę. Czyli do Słowenii, gdzie mamy nocleg.
Triest jest bardzo fajną opcją na jednodniową wycieczkę. Nie jest to może Rzym czy Paryż, ale ma swój niepowtarzalny klimat i wart jest odwiedzenia.
Nie rozumiem tylko dlaczego my nie poszliśmy do portu? Cóż, trzeba będzie tam kiedyś wrócić.