
O Rysach słyszał każdy, nawet jeśli nigdy nie był w górach. Najwyższy szczyt Polski, norma, że wszyscy wiedzą choćby z lekcji geografii. Podobno każdy kto już w górach był, che Rysy zdobyć. Czy rzeczywiście każdy, to nie jestem w stanie tego sprawdzić. Ja w każdym razie na jakimś, nawet dość wczesnym górskim etapie, zamarzyłam. Ale gdy byłam już gotowa się wybrać to wiecznie coś stawało na przeszkodzie. Przeważnie był to deszcz, śnieg lub inne pogodowe kataklizmy. Taki już urok naszych Tater 😉
No to planowaliśmy te Rysy chyba od 2014 r., a udało się na nie wejść w 2018. Trzeba być cierpliwym.
Szlak od polskiej strony od początku budził moje wątpliwości. Raz, że obawiałam się czy sobie poradzę kondycyjnie. Przecież to 1,5 kilometra w pionie. Dwa, łańcuchy i przepaście to nie jest to co lubię najbardziej, chociaż jakieś tam szlaki z żelastwem niby przeszłam. Tyle, że na tym szlaku akurat bałam się, że będę powodem zatoru i będzie mi głupio. Trzy- główny problem tkwił w zejściu. Bo wejść to bym może i weszła. Ale złazić to już może niekoniecznie. No chyba, że na słowacką, łatwiejszą stronę.Tyle, że to wygenerowałoby pewne problemy logistyczne. No i tym sposobem doszliśmy do konkluzji, że jak już na te Rysy idziemy to od Słowacji.
Wybierając się na słowackie szlaki należy pamiętać, że:
- akcje ratunkowe na Słowacji są płatne, więc przed wycieczką należy wykupić ubezpieczenie
- szlaki powyżej schronisk są zamknięte od 1 listopada do 15 czerwca. Oficjalnie ze względu na ochronę przyrody, nieoficjalnie to chyba nikt nie wie dlaczego 😉
Kiedy wszystko już wiedzieliśmy należało się dostać do Szczyrbskiego Jeziora, skąd startuje szlak.
Można się tam dostać na 2 sposoby:
- własnym samochodem. Z Zakopanego to coś koło 70 km. i jakieś 1,5 godzinki drogi. W Szczyrbskim Jeziorze jest sporo parkingów, my zaparkowaliśmy na wielkim parkingu centralnym za 6 euro za cały dzień.
- komunikacją publiczną. Tu już trzeba trochę więcej zachodu. W sezonie(od połowy czerwca do końca października) kursują autobusy Strama. Rozkład jazdy tu. Autobusem jednak nie dotrzemy do celu- trzeba się przesiąść na elektriczkę. To linia kolejowa kursująca u podnóża Tatr Słowackich(Wysokich). Taki sposób dotarcia na szlak jest w tym przypadku akurat taki sobie- droga na Rysy krótka nie jest i na ostatni autobus możemy nie zdążyć.
Niezależnie jak dotarliśmy startujemy szlakiem czerwonym, czyli fragmentem Tatrzańsakiej Magistrali- długiego szlaku przemierzającego w poprzek tatrzańskie doliny.

Idąc czerwonym szlakiem trochę się wkurzaliśmy na wystające kamienie i Sebastian rzucił od niechcenia „ale będę przeklinał, kiedy będziemy schodzić”. Uświadomiłam mu, że my tędy schodzić nie będziemy, bo zejść można asfaltówką do stacji Popradske Pleso.

Ileż ja się wcześniej naczytałam o spokoju i pustkach na słowackich szlakach. Toteż trochę się zdziwiłam, że tego dnia na Rysy wchodził chyba z milion Słowaków. W dodatku wszyscy w tempie ekspresowym.
Pierwszy etap wycieczki kończymy w schronisku Chata pri Popradskom Plese.


Robimy krótki odpoczynek i lecimy dalej. Kolor szlaku zmieniamy na niebieski.


Pół godziny od wyjścia ze schroniska jesteśmy na rozstaju szlaków. Jeśli jednak rozmyślimy się z Rysów, to możemy stąd uderzyć na Koprowy Wierch. My jednak wybieramy czerwony szlak na Rysy.


Idziemy i idziemy pokonując niezliczoną ilość zakosów. Słowacy prą prosto pod górę zakosy owe ścinając…
Wreszcie dochodzimy no Żabich Stawów. Zostały tak nazwane, ponieważ komuś kształtem przypominały żabę.

Nieco ponad stawami znajduje się najciekawsze na szlaku miejsce, stanowiące także jedyne na naszej drodze trudności. To 120-metrowy trawers, na którym znajdują się jedyne na trasie ubezpieczenia. Do 2016 r. były tu łańcuchy i klamry. Teraz oprócz jednych i drugich są metalowe podesty i drabinki. Ich zamontowanie wywołało pewne kontrowersje, zresztą zrozumiałe, też nie jestem zwolenniczką ozdabiania Tatr za pomocą tandetnej biżuterii ;). Podobno jednak nowe żelastwo miało ułatwić życie nosiczom- czyli ludziom wnoszącym żarło i piwo to Chaty pod Rysami. No jeśli tak, to niech już sobie będą.

Pierwszy łańcuch:

Za łańcuchem wchodzimy na „schodki”

Sprytni Słowacy stworzyli osobne ciągi „stupaczek” dla wchodzących i schodzących. Nawet strzałki namalowali. No, ale ja nie byłabym sobą gdybym gdzieś nie zabłądziła ;). Oczywiście pokonałam ten odcinek pod prąd- trochę z duszą na ramieniu, ale na szczęście kolizji nie było.


No i to tyle z trudnego odcinka, przejście trwało kilka minut. Teraz pozostaje mozolne człapanie do Chaty pod Rysami.

Wkraczamy do Wolnego Królestwa Rysów:


Schronisko wygląda nieco kosmicznie wśród kamieni. Jest to najwyżej położone schronisko w Tatrach- na wysokości 2250m. Zwane jest też schroniskiem pod Wagą. W przeszłości było wielokrotnie niszczone przez lawiny, następnie odbudowywane. Działa tylko w sezonie letnim. Ma 14 miejsc na łózkach, podobno w razie potrzeby dysponuje glebą. Jakieś 100 m. od schroniska znajduje się słynny wychodek nad przepaścią. Prowadzi do niego szlak brązowy(haha, ciekawe dlaczego). Niestety nie załapaliśmy się na wizytę w tym wysokogórskim szalecie- kolejka była ogromna.

W schronisku robimy sobie długą przerwę przed atakiem szczytowym. Z Chaty na Rysy mamy niespełna godzinkę. Najpierw trzeba wejść na przełęcz Waga. Docieramy tam spokojnym spacerkiem po wygodnym chodniku z kamieni.



Z Wagi na Rysy to już rzut kamieniem. Droga nadal jest w miarę prosta, tyle, że pod koniec robi się stromo i niewygodnie.

Na Rysy wchodzimy w stylu dowolnym. Niby czerwone znaki są, ale namalowane jakoś tak nielogicznie. Jeden tu, drugi tam, trzeci gdzieś daleko bez sensu. Dlatego każdy idzie jak chce, wybierając takie kamienie, na których najwygodniej postawić nogi.

Tymczasem zdobyliśmy szczyt. Hurraaa! A na szczycie:

Z braku laku siadamy na przełączce między słowackim a polskim wierzchołkiem czekając aż ktoś sobie pójdzie.


Rysy słyną ze wspaniałej panoramy, z której można dostrzec 100 szczytów i 12 tatrzańskich jezior. My niestety trafiliśmy na przeciętną pogodę(a niby lampa miała być) i widoki mieliśmy dość ograniczone.



Na szczycie spędziliśmy chyba z godzinę. Po nacieszeniu się zdobyczą rozpoczęliśmy ostrożne zejście.

Jak na złość- na zejście poprawiła się pogoda. W dół też jakoś mniej stromo się wydawało.

Byłam bardzo szczęśliwa po zdobyciu Rysów. Radość mąciła jedynie myśl o zejściu po drabinkach. Bo ja od dziecka mam fobię do drabin…


Skoro jesteśmy już nad Żabim Stawem, to znaczy, że trudności pokonaliśmy. Teraz to już nie mogę się doczekać schroniska nad Popradzkim Stawem, ale to jeszcze kawał drogi.


Doszliśmy do schroniska, wypijmy zatem Kofolę.

Do tej pory, aż od szczytu Rysów szliśmy po własnych śladach. Teraz zamiast szlaku czerwonego, którym przyszliśmy rano- wybieramy niebieski-asfaltowy.

Na tym odcinku należy zachować szczególną ostrożność- można zostać rozjechanym przez jakiegoś szalonego rowerzystę.

Szlak niebieski kończy się przy stacji kolejowej Popradske Pleso. Jako, że mamy auto na parkingu w Szczyrbskim jeziorze, czeka nas jeszcze 2 km spaceru, no i powrót samochodem do Zakopanego.
Cała wyprawa zajęła nam 11 godzin. Nie żałowaliśmy sobie dłuższych odpoczynków których było w sumie 6 + godzinny pobyt na szczycie. Ogromnie m się podobało. Na Rysy chciałabym kiedyś wrócić przy lepszej pogodzie, ale wtedy to już chyba wejście z Polski, zejście na Słowację. Na pewno da się to ogarnąć. 🙂